W przejrzystym chlodzie blekitnieja dale,
Dokladny jest podkutych kopyt stuk,
Wyblakla trawa w roscielone szale
Pakuje miedz zwietrzalych wierzb u drog.
Z parowow pustych pelznie w ciemnym luku
Mgla slotna, kedzierzawie gniac sie w mech,
I wieczor wloczac sie nad rzeczka tkliwie pluka
Wodzica biala palce nog u strzech.
*
W jesienny chlod nadzieje sa przybrane
I brnie moj kon jak gdyby cichy los,
I chwyta skraj odziezy rozczochranej
Jej nieco mokra geba swiezych ros.
W daleka droge, nie w boj i nie w spokoj,
Pociaga niewidzialny mnie wciaz slad,
Lecz sgasnie dreszcz, blysnawszy z piety zlotej
I trudy sie uloza w torby lat.
*
Rdza sypka czerwienieja juz przy drodze
Zsiwiale wzgorza i polegly piach,
I plasa zmierzch w jakowejs kawczej trwodze,
Ugiawszy now w pastuszy rog o brwiach.
A mleczny dym kolysze wiatrem slota,
Lecz nie ma go, jest tylko lekki dzwon.
I drzemie Rus w tesknocie swej wesolej,
Wczepiwszy rece w zolty spadow sklon.
*
Pociaga nocleg, jest juz blisko chaty,
Koperem zwiedlym pachnie mily prog,
Na grzedki szare kapust falowatych
Po krople lije maslo nowiu rog.
Do ciepla pedze, wdycham miekkosc chleba
I w mysli kasam juz ogorka niby spiac,
Za rowna gladzia czyms wstrasniete niebo
Ze stajni wyprowadzi oblok w noc.
*
Ach, nocleg, nocleg, mnie oddawna znany
Jest sprzyjajacy przyplyw twoj we krwi,
Tu pani domu spi, a swieza sloma pana
Przygniata jest udami wdowiej lzy.
Juz swita ranek, barwa pomieszana,
Jest obwiedziony obraz w samym tle,
Lecz drobny deszcz modlitwa swa poranna
Kolacze jeszcze wciaz w okiennym szkle.
*
Przede mna znowu jest niebieskie pole,
Kaluze chwieja rdzen sloneczny w snie.
I w sercu sa juz inne sny i bole,
I nowa mowa do jezyku lgnie.
I woda chwiejna stygnie blekit wzroku,
I brnie moj kon, rzucajac nasze dnie,
I garscia sniada rzuca rok od roku
W slad stosy lisci wiatr w wieczornej mgle.